Coraz częściej zastanawiam się czy to, co daje mojemu dziecku to jest właśnie to, czego potrzebuje. Przyszło mi kształtować czyjaś osobowość w momencie, kiedy ja sama jeszcze nie czuję się do końca dojrzała. Chcę być dobrą matką, ale jak nią być skoro nie zna się odpowiedzi na pytanie - co to znaczy „dobra matka”
Konsekwencja – to słowo niczym panaceum na wszystkie choroby jest spoiwem łączącym wszelkie teorie, jakie zasłyszałam od doświadczonych matek zbuntowanych nastolatków. Nie powiem, że się z tym nie zgadzam. Wręcz przeciwnie, ale co ma zrobić ktoś, kto miewa tysiąc pomysłów na minutę, no i co myśl to koncepcja. Moje dziecko miało pecha. Urodziło się akurat w momencie, kiedy kończyłam licencjat (teraz pisze pracę magisterską). Trzymając go na ręce i racząc niezastąpionym ponoć mlekiem z lekko przerośniętej w tym okresie piersi, czytałam mu na głos mądrości, jakie właśnie wypisuję w swojej pracy licencjackiej, licząc po cichu, że może coś mu w główce zostanie, tym bardziej, że dzień po terminie porodu, po zdanym pomyślnie egzaminie w ramach różnic programowych, pewien starszy profesor powiedział mi coś, co utkwiło chyba na zawsze – „niech pani zapamięta moje słowa – urodzi pani bardzo mądre, cierpliwe i spokojne dziecko”. Co prawda, co do tej cierpliwości i spokojności profesor trochę się pomylił, ale mądry to mój kluseczek niewątpliwie jest – i uduszę każdego, kto spróbuje powiedzieć inaczej – to tylko tak na marginesie.
Wracając do tego pecha – staram się oddawać mojemu dziecku tyle czasu ile tylko jestem w stanie, szkoda tylko, że tak mało go mam… pozwalałam mu na wszystko, żeby tylko mieć chwilę na dokończenie rozdziału, nawet na dopisanie strony, na obranie ziemniaków do obiadu… Pewnego pięknego dnia uświadomiłam sobie, że dzieci są cwane i mądre, a proces wychowawczy trzeba było rozpocząć już dawno. Kluseczek doskonale wiedział, co trzeba zrobić, żeby dostać to, na co ma ochotę. Nie popieram modelu bezstresowego wychowania, nie jestem za rygorystycznym egzekwowaniem każdego polecenia, ale nie potrafię też znaleźć złotego środka. Boję się trochę, że metoda prób i błędów okaże się krzywdząca dla największej miłości mojego życia. Bo w końcu to jedyny człowiek na ziemi, dla którego chyba zaparłabym się wszystkiego, gdybym tylko musiała.
Póki co, to ganiam po placu zabaw, walczę z zawrotami głowy kręcąc się na karuzeli, huśtam się na huśtawce, dobrze, że tyłek mi się jeszcze mieści. I bez przerwy drę się za znikającym mi z oczu rowerkiem – wolnieeeeeeeeeeeeeeeeej (bo mamusia nie nadąża)
Mamo jak ulosnę będę jeździł śmiecialką – ukłuło w ambicje i lekko zmatowiło wizje, jakie już gdzieś kłębiły mi się w głowie. Może dobrze, że olśnienie przyszło tak szybko – bądź sobie syniu kim zechcesz, byle byś tylko był szczęśliwy…
Dodaj komentarz